Mówiłem wtedy sam do siebie, z pewnym gatunkiem pogardnego uniesienia, również śmiesznego jak płonnego, przechodząc około wspaniałych pałaców; około oświeconych teatrów: widząc krzyżujące się powozy, które mosty mnóstwo osób na te zabawy. — I ja także, gdybym chciał, mam moje miejsce w tych wesołych salonach, w tym świecie tak świetnym i tak zazdroszczonym; gdybym chciał, w téj chwili niecierpliwe moje konie zaniosłyby mnie tam! To życie, którém pogardzam, byłoby radością i pychą wielkiéj liczby ludzi, a jednakże, przez jakiś niepojęty kaprys, urągający się z już przygotowanego szczęścia którém mnie los obdarzył, wolę błąkać się tak pieszo unosząc ze sobą nieuleczony smutek po tych błotnistych ulicach. Kobiéta piękna i młoda, szlachetna i dowcipna, słowem, połączająca wszystko, co może pochlebić próżności mężczyzny, upoiła mnie najczystszą miłością; a po dwóch miesiącach szczęścia idealnego, bez przyczyny i wstydu, szalenie, po brutalsku zdeptałem nogami tę miłość, z gniewem i pogardą. A nieposiadam nawet odwagi tego gniewu i téj pogardy, gdyż teraz płonię się za moje postępowanie, płaczę, jestem najnędzniejszym z ludzi, ukrywam istoty, co tu i owdzie błąkają się śród
Strona:PL Sue - Artur.djvu/493
Ta strona została przepisana.