Strona:PL Sue - Artur.djvu/51

Ta strona została przepisana.

czach: — O mój Boże! mój Boże! Józefie.... to ci wielką przykrość sprawi, bo już tam niebyłeś od...
Młody Ksiądz ścisnął ją czule za rękę, i odpowiedział z poddaniem się: — I cóż chcesz, moja Joasiu!... lada dzień musiałoby się to koniecznie przytrafić.....
Wyszliśmy.
Uporne milczenie, które Proboszcz zdawał się zachowywać względem wypadków, które coraz bardziéj drażniły moją ciekawość, bardzo mi było nieprzyjemne; lecz czując że najmniejsze zapytanie, względem przedmiotu, który się zdawał tak mocno obchodzić te dwie biedne istoty, byłoby może okrutne, a najpewniéj bezużyteczne, postanowiłem ograniczyć się w całéj ścisłości méj roli zwiedzacza i kupującego.
Wyszliśmy z Probostwa, i wdzierając się na ulicę dość spadzistą, przybyliśmy przed małe drzwiczki, po obu stronach których wznosił się mur długi i niezmiernie wysoki.
Powierzchowność ta była bardziéj niż skromna: mur ten, z prostych brukowych kamieni, połączonych tylko z sobą bardzo mocném wapnem, zdawał się zrujnowany; drzwi były spróchniałe, lecz skoro je Proboszcz otworzył, i gdy wszedłem do raju ukrytego po