rzania, najbardziéj upokarzającego sceptycyzmu.
Niedowierzanie samemu sobie, i obawa stania się igraszką, uczuć których doznawałem, dochodziły aż do najpodejrzliwszéj monomanii.
Zamiast sądzić Falmoutha przynęconego ku mnie, równąż sympatyą jaką czułem ku niemu, starałem się przeniknąć jaki interes mógł miéć w tém, że się ofiarował mi towarzyszyć. Wiedziałem że majątek jego jest tak ogromny, iż niemogłem brać téj ofiary za chęć zmniejszenia o połowę kosztów podróży którą chciał odbyć, proponując mi abym ją z nim przedsięwziął. Jednakże, pomnąc na sprzeczności tak wielkie i tak niewytłumaczalne, natury ludzkiéj, i na bardziéj niżeli skromną prostotę, którą czasami Falmouth udawał, nieuważałem téj tajemnéj myśli jako niemogącéj być zupełnie przypuszczoną.
Niewyrzekając się tego wstydnego domniemania, widziałem jeszcze w jego propozycyi pogardne niedbanie człowieka przesyconego, który wziąłby przypadkiem i z najzupełniejszą obojętnością rękę pierwszego lepszego dla odbycia długiéj przechadzki byle ten pierwszy lepszy szedł w tymże samym kierunku co i on...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Takie to tajemne myśli przychodziły nie raz,