Strona:PL Sue - Artur.djvu/595

Ta strona została przepisana.

niepoddawać téj szczęśliwości tak młodéj, tak świeżéj pod więdlący i wysuszający rozbiór. Dozwalałem się naiwnie unosić wrażeniom, które znajdowałem tak czyste i tak dobroczynne.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Od pięciu dni byliśmy na morzu.
Jednego wieczora, dość późno, około jedenastéj, pozostawiwszy Falmoutha w salonie, wyszedłem na pomost, aby odetchnąć świeżością nocy, i usiadłem w hamaku, zawieszonym na tyle galioty.
Już dość długo pogrążony byłem w moich dumaniach, gdy majtek będący na straży, oznajmił nam zbliżający się okręt.
W stałem.
Straż dała powtórne hasło.
Ujrzałem prawie natychmiast, prześlizgający się w milczeniu i bardzo blisko nas, statek, który po niezmiernych jego żaglach poznałem być mistikiem sardyńskim z zatoki Porquerolskiéj...
Noc była jasna, postęp statku nie bardzo szybki, na pomoście tego długiego i wąskiego okrętu, znaczna liczba ludzi cisnęła się, jedni na drugich.
Na maszcie wisiała morska latarnia. Przy jéj czerwonawém i migającém świetle, poznałem na tyle statku; przy sterze, człowieka w czarnym