Strona:PL Sue - Artur.djvu/597

Ta strona została przepisana.

— Dowiedźmy więc tym łotrom że się mylą, poczciwy mój Williamie, i że czterdziestu anglików daleko więcéj znaczy, niżeli cały ten zbiór hołoty, niżeli ta próbka szubienicznéj zwierzyny. — No, — dodał Falmouth, postrzegając mnie, otóż, najdroższy, wszystko się cudnie ubarwia; ta awantura zachwyca mnie.... Jest to wyborny wstęp do naszéj fantazyi spotkania się z Kanarysem... jest to uwertura naszéj opery?...
— Jako prawdziwi dilettanci rzekłem — postawmy się w możności wykonania naszéj partycyi, i pójdźmy opatrzyć się w broń.
Zeszedłem do mojego pokoiku.
Falmouth wszedł tamże prawie wraz zemną. O ile napomoście zdawał mi się wesoły i odważny, o tyle postrzegłem teraz że był smutny i zgromiony.
Wziął z rozczuleniem moje ręce, i rzekł do mnie:
— Arturze... jestem teraz w rozpaczy, żem popełnił takie szaleństwo!
— O jakiemże to szaleństwie chcesz mówić?
— Gdybyś był raniony, niebezpiecznie raniony! — rzekł, wlepiając we mnie rozczulone spojrzenie, — nigdy w życiu bym tego sobie niewybaczył!