waniom najohydniejszym względem samego siebie i Falmoutha.
Niestety! straszliwa konkluzya wszystkich tych przeklętych urojeń, nastąpiła nie długo.
Teraz kiedy z zimną krwią zastanawiam się nad tém srogiém zaślepieniem, myślę że może zostałem popchniony do tego nielitośnego rozbioru przez nędzną zazdrość, do któréj sam się przed sobą nieprzyznawałem.
Nie będąc zdolny do podobnego poświęcenia, jakie czynił Falmouth, chciałem je zapewne zwiędlić, wynajdując mu jakowy ukryty i nędzny powód.
Może jeszcze chciałem uniknąć wpływu, którego się lękałem...
Zrobiłem więc lodowaty niejako spis tego, co Falmouth był mi winien i tego co mi ofiarował.... Było to cóś nakształt pogrzebnego wyliczania tego co pozostało po umarłym....
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wydało mi się przynajmniéj widocznie, niezaprzeczalnie, że: — że cena, którą Falmouth nadawał przysłudze jaką mu wyświadczyłem, była zanadto wielką.
Dlaczegóż ofiarował mi tak znacznie przewyższającą cenę?
Zbyt się poniżyłem we własnych oczach, czu-