Strona:PL Sue - Artur.djvu/650

Ta strona została przepisana.

Nigdy w życiu... nie, nigdy w życiu niezapomnę wyrazu piorunującego gniewu który wybuchał na jego twarzy; zdawał się być maską marmurową, oświecony dwoma płomiennemi oczyma...
— Broń pańska! — krzyknął głosem drżącym z oburzenia i pokazując mi list który trzymał w ręku. — Broń pańska!!!!!
Okropna zgryzota mnie ogarnęła, tak była gwałtowna iż mnie natchnęła podłém odwołaniem méj hańby...
— Henryku! — rzekłem, pokazując mu ten list z miną rozpaczną, — wybacz...
— Wybacz?... Więc pan nie chcesz się bić? — krzyknął Falmouth ze wściekłością.
Zapłonienie czoło moje powlekło, wstyd żem się widział posądzony o słabość przywiódł mnie do ostateczności, i odpowiedziałem mu:
— Mości panie,... moją bronią będzie ta, którą pan obierzesz.
— Oszczędzam panu tych delikatności. Jaka pańska broń? kończmy już raz... — powtórzył ostro.
Już miałem wybuchnąć; lecz pomnąc że Falmouth był u siebie, wstrzymałem się.
— Pan i ja. — rzekłem, — zabardzo jesteśmy ranni, jak mi się zdaje, abyśmy mogli użyć