Strona:PL Sue - Artur.djvu/651

Ta strona została przepisana.

szpad naszych.... pistolet będzie więc bronią najstosowniejszą...
— Słusznie, — rzekł Falmouth, rzucając się na krzesło z poręczami.
Zadzwonił.
Jeden z jego służących wszedł.
— Proś pana Williams aby przyszedł, — rzekł Falmouth.
Lokaj wyszedł.
— Williams i Geordy będą naszymi świadkami, — rzekł do mnie rozkazująco Falmouth.
Uczyniłem machinalny znak przyzwolenia... byłem zgromiony...
Williams przyszedł.
— Gdzie jesteśmy, Williamie? Jakiż najbliższy ląd?
— Wiatr, który wiał od północy przez cały poranek, milordzie, naprowadził nas na dolną drogę ku Malcie. Jeśli wiać nieprzestanie, będziemy mogli tam przybyć jutro wieczór.
— Starajże się poczciwy Williamie doprowadzić nas tam jak najprędzéj... Lecz podaj mi pierwéj rękę, abym mógł powrócić do mego pokoju...
Sam pozostałem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .