Strona:PL Sue - Artur.djvu/653

Ta strona została przepisana.

Potém, gdy rozpacz moja doszła do najwyższego paroksyzmu, przez smutną potrzebę sprzeczności która mi była właściwą, porównywałem to co jest z tém co było... a nadewszystko z tém coby być mogło.... gdybym nie był dobrowolnie żwiędlił, skruszył, tyle nowych nadziei szczęścia.
Gdybym nie starał się ukryć mego wstydu w samotności i ciemnościach, gdybym się niepogrążał w myślach najsmutniejszych, zamiast poddawać się temu osamotnieniu, które wyzwałem tak obelżywie, uczułbym w sobie serce lżejsze, rozkwitające niejako.
Ten sam człowiek który mnie wówczas nienawidził, który mną, pogardzał, który czekał tylko godziny obmycia swéj obelgi we krwi mojéj, byłby teraz przy mnie, jak dawniéj pełen przywiązania i wdzięczności. Te skargi, które wydzierała z mych piersi boleść fizyczna, a które z taką ciężkością tłumiłem, byłyby złagodzone tkliwą pieczołowitością brata.
I pomyśléć.... o mój Róże! — zawołałem, — że ta rzeczywistość, którą sam tak często marzyłem, myśląc o przyjaźni, była tuż, obok mnie.
I pomyśléć, że tą razą jeszcze, przez najbardziéj zadziwiający zbieg okoliczności, mo-