Strona:PL Sue - Artur.djvu/657

Ta strona została przepisana.

Nie mogłem wątpić, zaskoczyła nas burza. Niepodobna mi była pozostać bezczynnym.
Chociaż słaby, chciałem wstać, sądząc że może świeże powietrze ulgę mi przyniesie. Zadzwoniłem; i przy pomocy kamerdynera dokazałem się ubrać.
Straciłem prawie najzupełniéj władzę w lewéj ręce.
Wstąpiłem na pomost; Falimouth tam się nieznajdował.
Bałwany piętrzyły się z wściekłością.
Chociaż była dopiero czwarta, tak już było ciemno, iż zaledwie można się było dojrzeć.
Na widnokręgu, morze zakreślało swe posępne fale, jak łęk niezmierzony na pasie światłości jaskrawéj, jak śpiż zcecrwieniona w ogniu.
Po nad tym rozognionym pasem, piętrzyły się ogromne massy chmur czarnych, sklepienie niebieskie odbijało w falach grube swoje ciemności, a fale, tracąc swoją przejrzystość lazurową i szmaragdową, podobne były do gór z mułu obryzganych pianą.
Nawałnica świstała po linach wściekle i rozgłośnie. Chociaż gwałtowny, wiatr był jednak ciepły; fale które chłostał, i które ciężko nieraz przerzucał przez pomost yachtu, zdawały się także prawie ciepłe.