chetném i dobrém; usta jéj, ubarwione bladym szkarłatem, nie uśmiechały się, lecz miały wyraz wdzięku poważnego, zastanawiającego się, niepodobny do oddania, a zarys ich, podobnie jak i nosa, prosty i szczupły, był najwyższéj piękności, i tchnął czystością prawdziwie starożytną; nakoniec, tiunika, bladziuchno-błękitna, która dozwalając zaledwie dostrzedz śnieżnych ramion, obciśnięta była w około najzgrabniejszéj kibici, opaską z brunatnego złota, uzupełniała ten portret, jakeśmy powiedzieli, pełen wzniosłéj prostoty, wdzięku i poezji.
Wpatrując się jak najciekawiéj w te rysy, tak pomysłowéj piękności, spostrzegłem w spojrzeniu wyraz, który mi przypomniał twarzyczkę dziecięcia; gdyż przyszło mi na myśl, że oczy tego aniołka były także bardzo wielkie, i błękitne, przenikające, lecz że spód jego twarzy i szerokie czoło przypominały bardziéj portret mężczyzny, który tak wielkie zrobił na mnie wrażenie.
Niewiem dla czego wyobraziłem sobie, że to dziecię należało do tych dwóch osób; lecz gdzież się znajdowało? gdzież się znajdowali w téj chwili jego ojciec i matka? jego ojciec, tchnący pięknością tak dumną i tak śmiałą! jego matka, któréj piękność tak była łagodną i czystą!
Strona:PL Sue - Artur.djvu/67
Ta strona została przepisana.