Strona:PL Sue - Artur.djvu/707

Ta strona została przepisana.

ze sobą z Francji, widzę że byłem smutny, zamyślony i pogrążony w tęsknocie.
Wrzesień się skończył; deszcze, które zawsze tutaj poprzedzają przesilenie dnia z nocą, zaczynają oziębiać atmosferę. Wiatr zachodni świszczę po długich galeryach pałacu. Opuściłem dolne piętro, aby zamieszkać w bardziéj opatrzonym i cieplejszym appartamencie.
Wpadłem w głupowatą odrętwiałość... Przed chwilą, arasy, pawie i papugi, rozwijając całą biegłość swego instynktu, przeczuły zapewne bliską zmianę powietrza, gdyż przenikliwe te ptaki zaczęły wydawać w chér krzyki przerażające.... Ten dowód ich pojęcia okropnie rozdrażnił moje nerwy.
Dla czegóż też natura tak nie równo rozdziela swoje dary? Pierze świetne, głos nieprzyjemny i rażący.
To jeszcze nie wszystko: przerażone tym hałasem, psy gończe przyłączyły się do niego i zaczęły wyć okropnie. Wtedy karły przybiegły z wielkim posiłkiem trzaskań z bieży i piskliwych krzyków zwiększyć ten hałas piekielny, chcąc go uspokoić...
Schroniłem się tutaj... lecz przeklęte krzyki papug jeszcze mnie ścigają. Bez wątpienia wszystkie te powabne dodatki, do obrazów które mnie otaczają, cudowne są kolorem i blaskiem... gdy się znajdują na miejscu sobie wła-