nieocenioną, która także wychowała panią de Fersen.
Zwykle, w Talonie, w Lugdunie, naprzykład, gdzieśmy się zatrzymywali przez kilka dni, jedna z kobiét Księżnéj, za którą szedł lokaj, prowadziła Irenę na przechadzkę.
Postrzegłem teraz z ukontentowaniem, że pani de Ferson powierzając tą razą Irenę guwernantce, któréj znała przywiązanie i uczciwość, pojęła potrzebę, aby schadzki nasze pozostały ukryte.
Łzy mi stanęły w oczach, widząc jak bardzo Irena była zmienioną... Prześliczna jéj twarzyczka była blada i cierpiącą, nie już zwyczajną jej bladością, delikatną i ożywioną lekkim rumieńcem, lecz bladością chorowitą; wielkie jej oczy były podsiniałe, a jej policzki, zwykle tak czerstwe i okrągłe, były już nieco wklęsłe.
Irena niepostrzegła mnie zrazu; szła obok guwernantki, ze swą piękną główką smutnie spuszczoną, z owisłemi rączkami, depcąc koniuszczkami swych małych nóżek zeschłe liście, zalegające aleje.
— Dzień dobry Ireno, — rzekłem do niéj.
Zaledwie posłyszała dźwięk mego głosu, krzyknęła przeraźliwie, rzuciła się w moje objęcie, zamknęła oczy i zemdlała.
Strona:PL Sue - Artur.djvu/829
Ta strona została przepisana.