czas międzyaktu, poszedłem do loży pani de Fersen.
Była cierpiąca. Patrzałem na nią z zajęciem, gdy książę rzekł do mnie: — Bądź pan naszym sędzią; widujesz rzadko panie de Fersen, i lepiéj niż kto inny możesz postrzedz tę zmianę; czy pan nieznajdujesz że bardzo schudła?
Odpowiedziałem że nie; że pani de Fersen wydawała mi się najzupełniéj zdrową. Książę odpowiedział mi że byłem bezczelnym dworzaninem i t p.
Podniesiono kurtynę, wyszedłem z loży.
Powróciłem do mego krzesła.
Zaczęto sztukę Niedźwiedź i Basza.
Ta buffonada nierozchmurzyła nawet czoła pani de Fersen, lecz pan de Fersen przyklaskiwał z niewymownym zapałem, i przyznam się że także dzieliłem radość powszechną.
Najgłośniéj ze wszystkich śmiał się człowiek siedzący tuż przedemną, a którego niewidziałem twarzy, tylko włosy gęste, siwe i kędzierzawe.
Nigdy nie słyszałem śmiéchu tak wesołego i tak szczerego; niekiedy prawie aż konwulsye go porywały. W tych ostatnich przypadkach chwytał się obu rękoma za poręcz, oddzielającą krzesła od orkestry, i silny tą podporą, cały oddawał się radości.
Nie bardziéj udzielającego się jak śmiéch;
Strona:PL Sue - Artur.djvu/843
Ta strona została przepisana.