szedł z głupowatości rozdrażnienia zazdrosnego do głupowatości ślepego uwielbienia, ani zyskała ani straciła na tém że go już więcéj niedręczy....
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Naturalnie, pogłoski rozsiewane względem pani de V***; mnie uciszyły się niezadługo, i oskarżono mnie żem ją poświęcił dumnie.
Niekiedy niemogłem się wstrzymać od śmiechu, widząc uprzedzające grzeczności jakiemi mnie otaczano, gdyż nieprzestałem pracować u pana de Serigny, jedynie z nudów i nieczynności.
Cernay, którego spotykałem niekiedy, ukrywał nadewszystko swoję zazdrość pod pozorami najdwuznaczniejszego uwielbienia. — Jesteś biegłym człowiekiem, — mówił mi, — potrzebujesz uzyskać wszelkie powodzenia i uzyskasz je. Należysz teraz do składu Rządu... żyjesz poufale z Ministrami i Ambassadorami. Król poważa cię bardzo; nic bez ciebie nieprzedsiębierze; to też, mój drogi teraz nic ci niepozostaje, tylko chcieć... bo jesteś tak zręczny!! tak przebiegły!!
— Jakto?
— No, udawaj niewiniątko! Na balu w Tullieries, gdzie miałeś pokolei dwie konferencye tak ważne, i na które tak bardzo uważano, je-