Strona:PL Sue - Artur.djvu/890

Ta strona została przepisana.

nocny odblask światła zakreślał jego profil wydatny.
Był to doktór Ralph, lekarz pani de Fersen.
Zdawał się śledzić niespokojném okiem każde niedostrzeżone poruszenie na twarzy Ireny.
Siedząc w ciemnym zakątku pokoju, guwernantka, oparłszy głowę o mur, mogła zaledwie stłumić swoje łkania.
W chwili gdym wchodził, tak się stały bolesne, iż, tracąc nadzieję że je potłumić zdoła, wyszła, trzymając chustkę na ustach...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Ja, także... zapłakałem gorzko na widok téj anielskiéj twarzyczki dziecięcia, tak pełnéj poddania się, tak łagodnéj, a która, pomimo zbliżającej się śmierci, zachowała charakter szczytnego wypogodzenia...
Żywo oświecona, twarzyczka jej blado-śniadawa, odbijała jasna na białości poduszek... piękne jéj czarne włosy spadały w nieładzie i przysłaniały jéj czoło... Wielkie jéj oczy na wpół przymknięte, dozwalały postrzegać z pod swych ociężałych powiek prawie zagasłę zrzenicę. Z jéj małych ustek na wpół-otwartych, z tych ustek niegdyś tak rumianych, a teraz tak zbladłych, wydobywał się pośpieszny oddech, a często i szmer słaby i żałosny. Biedna ta twa-