Strona:PL Sue - Artur.djvu/892

Ta strona została przepisana.

chociaż piękna jéj. twarz była wybladła i pobruzdżona łzami i utrudzeniem, można było dostrzedz i domyśleć się pod temi pozorami słabości, energii nadludzkiéj, do póty utrzymującéj matkę, dopóki jéj dziecię potrzebuje.
— Chwilkę — rzekł doktor Ralph, cichym i poważnym głosem... — To nasza ostatnia nadzieja... niezażywajmy jéj na ślepo.
Nieszczęśliwa kobieta ukryła głowę w swych ręku.
— Powiedziałem już Pani, — i doktór pokazał flaszeczkę napełnioną brunatnym płynem, — lekarstwo to ma ożywić gasnącego ducha tego dziecięcia, ma obudzić ostatnią iskierkę pojęcia, która może jeszcze w niéj tleje... Wtenczas widok osoby, która wywiera na nią tak szczególniejszy wpływ, cud może zdziała.... gdyż, niestety! Pani, cudu potrzeba aby twą córkę przywrócić do życia.
— Wiem o tém.... wiem o tém, — rzekła Katarzyna łzy swoje połykając, — jestem na wszystko przygotowana... a więc... na wszystko. Lecz ten napój?... Jakiż będzie jego skutek?...
— Mogę odpowiedzieć za skutek jaki wprost, natychmiast uczyni, lecz nie za dalsze skutki jakie może za sobą pociągnąć.
— Cóż więc robić?... o mój Róże! co ro-