Strona:PL Sue - Artur.djvu/970

Ta strona została przepisana.

Nie przestając rozmawiać z panem de ***, obok mnie siedzącym, odpowiedziałem uśmiéehem tak pogardnym, że Katarzyna o mało co się już niezdradziła...
Cóż więcéj powiem?... Wszystkie usiłowania, które czyniła ubocznie aby uśmierzyć lub przeniknąć powód urazy, którą sądziła być głęboką, zostały również okrutnie odepchnionemi.
Znała nazbyt dobrze wszystkie odcienia mojéj fizjonomii, serce jéj zbyt łatwo odgadywało moje serce, była zbyt tkliwo przeczuwającéj natury aby nieodgadnąć iż chodziło tą razą, nie już o swary miłosne, lecz o wielkie jakowe niebezpieczeństwo które groziło jéj miłości.
Przeczuwała to niebezpieczeństwo... z rozpaczą szukała jego przyczyny, a była przymuszona uśmiéchać się i prowadzić rozmowę obojętną...
Tortury te trwały przez godzinę.
Jednak siła i władza nad sobą opuściły ją zwolna; dwa lub trzy razy dziwne jéj roztargnienie zostało spostrzeżoném; nakoniec jéj rysy tak się widocznie zmieniły, iż pan de *** spytał jéj czy była cierpiącą...
Zmięszała się na to zapytanie, odpowiedziała że ma się zupełnie dobrze, i zadzwoniła aby dano herbatę.
Była wtenczas jedenasta.