— Do wioski Blémur, Panno Najświętsza? ależ Pan tam niedojedziesz chyba późno w noc, chociaż Pan masz wybornego małego konika, — rzekła kobiéta, znawczém okiem spoglądając na lilaka.
— Niepotrzebaż jechać królewską drogą przez las, aby się dostać do Blémur?
— Prościuteńko, Panie; droga ta jednym końcem idzie do Blémur, drugim do zamku Serval, i ma dobrze ze trzy mile długości, tak przynajmniéj powiadają, ale ja nie bardzo dawno w téj okolicy mieszkam.
— Pozwolisz mi więc pani pozostać pod tą szopą dopóki ulewa nieprzeminie?
— Ależ pan wejdź do naszego domku; tam panu będzie daleko lepiéj.
— Przyjmuję, pani, twe zaproszenie, chociaż widząc tę szopę tak doskonale urządzoną, możnaby prawdziwie sądzić że się znajdujemy w salonie.
Zdało mi się iż ten komplement bardzo się podobał pani Kernet, która mi na to powiedziała pusząc się:
— Ach Panie! bo to widzi Pan, w naszej Bretanii zawsze tak są utrzymywane folwarki.
Rozmawiając z gospdynią, niestraciłem jednak z oczu małego okienka wieżyczki; kilka razy nawet zdawało mi się postrzegać białą rączkę uchylającą zwolna firanki ocieniającéj okienko.
Strona:PL Sue - Artur.djvu/982
Ta strona została przepisana.