Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/113

Ta strona została przepisana.

beznadziejnym spojrzeniem, aż dwie łzy spłynęły po jego policzkach i ukrył twarz w dłoniach.
Smutne jego rozmyślania przerwał kapitan Daniels, który poufale poklepał go po plecach ze słowami:
— No drogi mój gościu — teraz już jesteśmy bezpieczni — djabła zje, kto zechce przeszkadzać „Jednorożcowi“ w dalszej żegludze!... Możebyśmy zeszli do kajuty i napili się dobrej madery — szklankę, albo i dwie, albo grogu...
— Dziękuję panu, palnie kapitanie! Nie chcę palna obrażać, ale cóż, kiedy naprawdę nie mam humoru do picia.
— Do djabła, co się, z panem dzieje — co panu dolega?... Wyglądasz pan, jak zmyty. Może się panu co nie powiodło?... Ach, prawda... przecież przed miesiącem chwaliłeś się pan, że poślubisz Sinobrodą — no i figa z tego, wyszła... Zapewne nawet się pan nie dostałeś na Czarcie Wzgórze?
— Masz pan rację, panie kapitanie! Przegrałem zakład...
— No, nie przejmuj się pan tak — o nic się pan nie zdążył założyć, więc nie wielka przegrana... Ale w jaki sposób znalazł się pan na tej fregacie i dla czegoś pan z niej tak dał nura — wszyscyśmy podziwieli, jaki z pana pływak?!... I dlaczego kapitan brygantyny przyjął pana z takiemi honorami?... I co to za jedni — ten dostojny pan i ta dama — to jakieś niebylejakie osoby!... Co się działo właściwie?
— Niestety, panie kapitanie — nic panu powiedzieć nie mogę...
Kapitan uczuł jeszcze większy szacunek dla swego pasażera, którego niegdyś miał za sympatycznego i wesołego hultaja.
— No, to w takim razie — rzekł po chwili — uznajmy, żem o nic pana nie pytał... i — precz ze smutkiem!... No, chodźże pan na szklaneczkę wina!...
— Zdaje mi się, że pan de Cnonstillac nie ma wielkiej ochoty do zabawienia pana — rozległ się jakiś poważny