Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/131

Ta strona została przepisana.

Nie potrzebowałam już lękać się o las Jakóba: komuby przyszło do głowy szukać księcia Monmouth w zapadłym kącie Pilkandji?
— Ach, pani, co za zaparcie się siebie, co za moc ducha! — zawołał gaskończyk.
— Ach, gdybyś wiedział, mój przyjacielu — wtrącił książę — z jakim godnym uwielbienia stoicyzmem znosiła Angelika to twarde życie!
— Mój drogi — rzekła Angelika z prostotą do męża — czyż Bóg nie po to nas doświadczał, by wreszcie zesłać nam spokojne życie, w którem obowiązki nasze będą niszą radością?... Ale... na czem skończyłam? — zwróciła się znowu do gaskończyka. — Aha... Otóż w tym cichym zakątku upłynęło nam szesnaście lat bez żadnych zgryzot... dopiero w ostatnich dwóch latach zaczęły spadać na nas różne cięgi; przyszedł nieurodzaj, który dla ubogich dzierżawców jest zawsze ciosem okropnym... i nie wiem doprawdy, na czemby się to skończyło, gdyby nie niespodziewana pojawienie się pana, bo opat z St. Quentin znany jest z okrucieństwa i chciwości. Dotychczas szczyciliśmy się tem, żeśmy mu płacili zawsze przed terminem, ale da tego nielitościwego człowieka nie jest to żadna okoliczność łagodząca, a nie tak to łatwo zarobić sto talarów!
— Sto talarów! Więcej kosztował niegdyś haft u rękojeści mej szpady! — Wtrącił książę z melancholijnym uśmiechem. — Ach, jakże nieraz rozmyślałem nad znikomością wszelakich bogactw, gdym nocami widział mą żonę i córeczkę, pochylone nad kądzielą dla zarobienia paru groszy!
Gaskończyk zdawał się zastanawiać nad czemś głęboko.
— Posłuchaj mnie, panie — zaczął po chwili — przyszła mi do głowy jedna myśl... chyba rozsądna... Co też mogło się stać z o. Griffon’em?
— Nie wiemy; nigdy już nie mieliśmy łączności z Martyniką — rzekła Angelika.