Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/21

Ta strona została przepisana.

żonka owej kobiety, miał odwagę udać się na Czarcie Wzgórze — sam jeden, bo żadnego z podwładnych nie sposób było zmusić do towarzyszenia mu.
— No i cóż dalej, ojcze duchowny? Dowiedziałeś się..
— Tajemnica spowiedzi świętej mnie wiąże... mogę jednak... a nawet jestem obowiązany pana uprzedzić, że, jeżeli nie wyrzekniesz się swego szaleńczego postanowienia, grożą ci straszne niebezpieczeństwa i...
Słowa duchownego przerwał dziwny wypadek. Z powodu silnego upału, drzwi jadalni, wychodzące na ogród pozostawiono otwartemi; de Cronstillac siedział tyłem do nich. Nagle rozległ się przeciągły świat i coś huknęło w oparcie jego krzesła...
O. Griffon porwał się od stołu, zerwał ze ściany karabin i wybiegł z pokoju, wołając co sił:
— Jean, Monsieur, do broni!... Do mnie, synkowie, do mnie!... Za broń, za broń!!
Cała ta scena rozegrała się z tak błyskawiczną szybkością, że gaskończyk nawet nie zdążył podnieść się z krzesła.
— Wstań! — krzyknął mu misjonarz — Karaibowie, Karaibowie!!!... Nie siedź w blasku światła... popatrz na oparcie swego krzesła!!
Gaskończyk zerwał się na równe nogi i ujrzał w owem oparciu strzałę pierwotną, długą na trzy stopy; wystarczyło, by padła o dwa cale wyżej, a przeszyłaby mu szyję na wylot. Dobył szpady i pobiegł do ogrodu za proboszczem, który wraz ze swymi murzynami z karabinem w ręku, rozglądał się a napastnikami. Jednakże zapadła już noc i nie uległo wątpliwości, że łucznik, który omal nie zabił de Cronstillac'a, znajdował się już w bezpiecznem ukryciu; o. Griffon tedy przywołał niewolników, którzy zdążyli już daleko się zapędzić.
— Gdzież oni, ojcze?! — zawołał gaskończyk. — Proszę o latarnię... trzeba przeszukać całą okolicę!