Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/23

Ta strona została przepisana.

De Cronstillac spojrzał na gospodarza ze zdumieniem.
— Niema żadnych obaw — rzekł tenże na widok jego zaniepokojenia. — Mieszkańcy Czarciego Wzgórza dotrzymują słowa święcie... ani ja, ani ty nie mamy się czego obawiać... o ile, oczywiście, zaniechasz niedorzecznego przedsięwzięcia.
— Ja, mój ojcze?
— Jakto... jeszcze masz jakieś wątpliwości?
— Prędzej sczernieję, jak ci murzyni, nim wyrzeknę się swego zamiaru i złamię przysięgę na swój herb!
— Ha, skoro się tak uparłeś, to rób, co chcesz, ale niechże ja przynajmniej nie ponoszę odpowiedzialności za twój obłęd... Nie znasz położenia owego Czarciego Wzgórza, a bądź pewien, że, ani ja, ani moi murzyni nie pokażemy ci drogi.
Na takie dictum gaskończyk zafrasował się.
— Hm... no, ale wiem o tem wzgórzu tyle, że wznosi się gdzieś na północnem wybrzeżu wyspy. Serce posłuży mi za kompas i doprowadzi mnie do pani mego serca!
— Nieszczęsny zawadjako! — zawołał o. Griffon. — Zabłądzisz, bo przecież na wyspie niema ani jednej drogi.
— Będę szedł wprost przed siebie, kierując się podług słońca, wreszcie więc gdzieś dojdę.
Na taki upór ksiądz nie miał już żadnej rady, dał tedy pokój perswazjom i zaprowadził gościa do przeznaczonej dlań izby, poczem pogrążył się w łamaniu głowy, jakby nie dopuścić awanturnikowi robić głupstwa. Tymczasem de Cronstillac zasnął twardo, coraz uporczywiej trwając przy swym planie wzbogacenia się.
O świcie obudził się, podszedł na palcach do drzwi pokoju swego gospodarza i, przekonawszy się, że ten jeszcze śpi, postanowił zaraz wziąć się do rzeczy, aby uniknąć gadania z plebanem. Przypasał szpadę, kapelusz nasunął na czoło, wziął do ręki długi pręt dla odpędzania węży, o których już się nasłuchał, poczem, z bijącem sercem, opuścił gościnną plebanję, kierując się ku północy.