— Cóż robić, panie pułkowniku... innej niema.
— A dokąd ona prowadzi?
— Na dno przepaści, broniącej Czarcie Wzgórze z jednej strony... z trzech innych ma skały zupełnie pionowe, tak, że wdarcie się na nie jest zupełnie niemożliwe; tymczasem zbocze przepaści nie jest zupełnie niedostępne: po wystających głaza h można dotrzeć aż do łatwego już do przebycia muru, okalającego park... tam właśnie wznosi się dom Sinobrodej.
— Rozumiem. Teraz więc dostaniemy się tym korytarzem na dno przepaści, nad którą piętrzy się Czarcie Wybrzeże?
— Tak jest, panie pułkowniku... wtedy będziemy jeszcze musieli wdrapać się na szczyt skały i wślizgnąć się do parku, gdzie już łatwo nam przyjdzie ukryć się w jakiejś dziurze, gdzie będziemy czekali odpowiedniejszej do działania chwili...
— Która nadejdzie wkrótce... Ale, widzę, że orjentujesz się świetnie w terenie — musiałeś chyba być na służbie u Sinobrodej.
— Mówiłem już przecież o tem panu pułkownikowi. Przybyłem wraz z nią i jej pierwszym małżonkiem prosto z wybrzeża. Nie minęły trzy miesiące, a uwolnili mnie; wówczas odjechałem na San-Domingo i od tego czasu nic o nich nie słyszałem.
— A poznasz ją?
— Tylko z postaci, ale nie z twarzy, gdyż statek ich przybił do wybrzeża wśród nocy i wyniesiono ją w lektyce, w której dotarła aż na szczyt Czarciego Wzgórza. Potem, jeżeli ją czasami widywałem, to zawsze w masce; usługiwały jej mulatki, z których nigdy nie można było słowa wydobyć.
— A jak wyglądał ten jej mąż?
— Smukły i wysoki, o pięknej twarzy, ogorzałej, brunatnej; nos miał orli, oczy, włosy i zarost czarne... mógł mieć ze trzydzieści sześć lat.
Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/25
Ta strona została przepisana.