— Tak, to niewątpliwie on — mruknął pułkownik pod wąsem — tak go zawsze opisują. — A nie słyszałeś, w jaki sposób zginął?
— Powiadają, że umarł podczas podróży.
— I nikt nie wątpi w jego śmierć?
— Nikomu się i nie śniło, panie pułkowniku... przecież Sinobroda od tego czasu dwukrotnie już wyszła za mąż.
— A widziałeś tych jej następnych mężów?
— Nie, panie pułkowniku, bo powróciłem z San-Domingo dopiero przed tygodniem, zwerbowany tam przez pana pułkownika do tej ekspedycji. Pan pułkownik — dodał z ukłonem — raczył mi obiecać pięćdziesiąt gwinei za szczęśliwe przeprowadzenie go przez łańcuch francuskich statków strażniczych... to wyspa bardzo ważna i Francuzi pilnują ją od początku wojny, jak oka w głowie.
Zapanowało krótkie milczenie; po chwili pułkownik rzekł znowu do Johna, patrząc nań badawczo:
— John, mam ci coś jeszcze do powiedzenia.
— Słucham, panie pułkowniku.
— Gdy już będziemy na szczycie Czarciego Wzgórza.. trzeba będzie obezwładnić pewnego człowieka... i zakneblować mu usta... przytem, chociaż pewne, że będzie się bronił, włos z głowy spaść mu nie może... chyba... że już nasze życie będzie w niebezpieczeństwie... No, a potem... — dodał pułkownik z dziwnym uśmiechem — możesz liczyć na dwieście gwinei, bez względu, czy nam się uda w całości, czy częściowo...
— Do stu tysięcy djabłów, bodajem wiedział o tem wcześniej... to jakaś ciemna robota... No, ale trudno: kto sobie piwa nawarzył, musi je do końca wypić...
— O, to mi się podoba!... Widzę, że mam do czynienia z odważnym człowiekiem.
— No, a co pan pułkownik myślał? Ale czy ten człowiek, z którym mamy mieć do czynienia, to jakiś chłop na schwał, czy nie?
Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/26
Ta strona została przepisana.