Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/38

Ta strona została przepisana.

Stanąwszy przed szałasem, nawet nie zwrócił uwagi na przybysza i rzucił upolowane ptaki swemu giermkowi, który zaraz wziął się do ich skubania.
De Cronstillac stał wciąż w miejscu z ręką na gardzie szpady. Obojętność z jaką przyjął go Myśliwy Ludzi, wzbudziła w nim poprostu gniew — pomyślał atoli, że, skoro Sinobroda wie już o jego zamiarach, mogła nakazać swemu kochankowi przyjęcie gościa w ten sposób. Bukanier nie odzywał się ani słowem — gaskończyk był w głupiem położeniu, aż wreszcie zdecydował się przemówić pierwszy — zbliżył się tedy do dzikusa i zagadnął:
— Ślepy jesteś, kamracie, czy co?
— E, Piotr! — obojętnie zwrócił się Myśliwy Ludzi do swego parobka. — Odpowiadaj, przecież ten mówi do ciebie!
— Ależ nie, przecież mówię do pana! — wyrwał się ze zniecierpliwieniem awanturnik.
— Powiedziałeś pan: kamracie — a co ja tobie za kamrat... chyba mój czeladnik.
— Do djabła, cóż pan sobie myślisz?
— Nic sobie nie myślę, ale jestem bukanier, mistrz — a ty co? Pierwszego lepszego za swego kamrata przecież nie uznam. Świnie z tobą pasałem, czy co?
Chociaż mistrz wyrażał się po francusku znacznie poprawniej od swego czeladnika, pasażer z „Jednorożca“, który opowiadał de Cronstillac‘owi o tym gburze, miał pełną rację, że Myśliwy Ludzi niewiele różnił się manierami od swoich dzikich świń i bawołów.
— Jakże więc mam pana tytułować, by pan raczył mi odpowiedzieć? — z irytacją zawołał gaskończyk.
— Jak przychodzisz, żeby kupić ode mnie skór, czy mięsa, tytułuj mnie sobie, jak chcesz, jeżeli przyszedłeś po to tylko, żeby zobaczyć bukaniera — to się pogap — i tak nic nie wyszpiegujesz... Jeżeliś głodny, to żryj, ile wlezie, o ile ten prosiak już gotów.
Konkurent o rękę Sinobrodej był tak wygłodzony, że