przestał już zwracać uwagę na grubiaństwa jej kochanka i niecierpliwie oczekiwał chwili, kiedy dziki prosiak będzie gotów. Nakoniec drab, zwany Piotrem, odezwał się do pana:
— Mistrzu, pieczeń już jest.
— No, to się bierzmy do jedzenia! — odrzekł bukanier.
Giermek wbił najpierw na drewniany widelec pieczonego gołębia, położył go na liściu i podał swemu panu, poczem zabrał się do ćwiartowania pieczonego dzika.
De Cronstillac, widząc że gospodarz pałaszuje, zgoła się o niego nie troszcząc, wziął nakoniec drugiego gołębia i, usiadłszy na ziemi, spożył wyśmienitego ptaka, poczem odezwał się do grubijanina.
— Ależ, mistrzu, wiesz, że ty lepiej jadasz od paryżan!
— Każdy je, co ma. Nam, bukanierom, niebrak dzikich świń, ani bawołów, handel też nam idzie niezgorzej — odparł Myśliwy Ludzi, napychając fajkę wyśmienitym tytoniem.
Im dłużej de Cronstillac przyglądał się Myśliwemu Ludzi, tem mniej chciało mu się wierzyć, aby podobne chamidło mogło się cieszyć względami bogatej, a, zdaje się i pięknej wdowy.
Bukanier, zakurzywszy wielką fajkę, odezwał się do gościa:
— Takiego pana w czerwonych pończoszkach, to tu chyba służący w lektyce przynieśli, hę?
— O, mylisz się, przyjacielu; przyszedłem pieszo... umyślnie, aby zobaczyć najsławniejszego na całe Antylle bukaniera.
— No, to już mnie zobaczyłeś... teraz możesz szykować się do drogi...
— Ba, żebym to znał jakąś drogę — przecież idę na chybił trafił, żadnej drogi nie znając.
— A skądże pana djabli przynieśli?
Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/39
Ta strona została przepisana.