— Z Maconba, gdzie nocowałem u o. Griffon‘a.
— Zaraz każę memu czeladnikowi, żeby odprowadził tam pana z powrotem.
— Ależ zgoła nie mam zamiaru wracać — idę dalej, w zupełnie przeciwnym kierunku.
— A to znowu dokąd?
— Do Czarciego Wzgórza.
Bukanier zamyślił się głęboko.
— Hę, do Czarciego Wzgórza droga krótka, ale z Czarciego Wzgórza długa... Ale... wiesz pan co, ja jestem dobry człowiek: jedliśmy przy jednem ognisku, razem fajkę kurzyliśmy i nie chcę pańskiej śmierci....
— No, to co: decydujesz się pan pokazać mi tam drogę, czy też zabić mnie na miejscu, jakby to z pańskich słów wynikało?
— Jedno i drugie na jedno by wyniosło.
— Czy to rzeczywiście tak niebezpieczne miejsce?
— Ho, ho — wszelkie możliwe do wyobrażenia niebezpieczeństwa zwaliłyby się tam panu na kark!
Lecz de Cronstillac odparł:
— Ze szpadą w ręku nie ulęknę się niczego!
— Miau, miau!! — wrzasnął pachołek, a pan jego roześmiał się głośno. Widocznie musieli już wiedzieć o nocnej batalji gaskończyka z miauczącym i drapieżnym wrogiem.
Rozgniewany szlachciura dobył swego rożna i ruszył, na bukaniera ze słowami:
— Broń się pan, jeżeli potrafisz walczyć ze szlachcicem, nietylko z bawołami!... To zniewaga...
Na te słowa, bukanier rzucił się na awanturniika, chwytając go za kołnierz:
— Życie twoje w mej mocy!... Rozbiję ci łeb, jak psu!!...
De Cronstillac odparł z zimną krwią:
— Przyznać muszę panu zupełne prawo do tego — jestem bowiem potrójnym zdrajcą. Byłem głodny — ugoś-
Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/40
Ta strona została przepisana.