ciłeś mnie; byłem spragniony — napoiłeś mnie, a ja ciebie bezbronnego zaatakowałem. Tak, masz pełne prawo zabić mnie jak psa.
Bukanier z pewnem zdziwieniem spojrzał ma gaskończyka.
— No, no... — wyrzekł, jakby mimowoli — szpicel, ani skrytobójca tak by nie przemawiał...
Chwilę patrzeli sobie w oczy. Wreszcie dzikus pierwszy wyciągnął rękę do przeciwnika:
— Daj łapę... jesteśmy braćmi!
De Cronstillac zawahał się.
— Nie wiem, czy będziemy mogli podać sobie dłonie... — zaczął poważnym tonem. — Widzisz pan... muszę pana uprzedzić o celu mego przybycia. Oto... jestem pańskim rywalem, bo kocham Sinobrodę i zdobędę się na wszystko, aby ją posiąść...
— A ja ci mówię: daj mi łapę, bracie?
— Jakto... mimo moich zamiarów?
— Mimo!
— Ale ja chcę dostać się na Czarcie Wzgórze!...
— Sam pana tam zaprowadzę!
Po czterech godzinach drogi, gaskończyk i bukanier dotarli aż do szczytu Czarciego Wzgórza. Na hasło kochanka Sinobrodej, spuszczono z przed warownej bramy drabinę i obaj przybysze dostali się na dziedziniec.
Bukanier wszedł pierwszy.
Doprowadził go do sklepionej bramy, wiodącej do mieszkania straszliwej wdowy; tam szepnął coś do ucha jednej z przechodzących mulatek; ta wzięła gaskończyka za rękę i poprowadziła ku schodkom z boku bramy. Bukanier, widząc pytające spojrzenie gaskończyka, wyjaśnił mu:
— Idź pan się przebrać, a ja tymczasem uprzedzę swą lubę o pańskiem przybyciu.
Po tych słowach zniknął w sklepianym korytarzu, zaś
Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/41
Ta strona została przepisana.