Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/46

Ta strona została przepisana.

Po wieczerzy rzekła doń pani pałacu:
— Jutro usłyszysz pan warunki, jakie łączę z ofiarowaniem panu mej ręki, teraz zaś Myśliwy Ludzi odprowadzi pana do przeznaczonej dla pana komnaty.
Po tych słowach opuściła jadalny pokój.
Bukanier przeprowadził swego rywala przez wielki krużganek do wytwornie urządzonej komnaty, której okna wychodziły na wspaniały ogród.
— Żołnierz z zawodu obejdzie się chyba baz usługi... zostawiam pana samego... niechże pana Bóg, albo wszyscy djabli strzegą!
I bukanier wyszedł z pokoju, starannie zamykając drzwi za sobą na klucz.
De Cronstillac, obawiając się pułapki, chciał czuwać całą noc, lecz niebawem, przemęczony tyloma przygodami i wrażeniami, zapadł w kamienny sen. Wbrew obawom, noc spędził wybornie, w zupełnym spokoju. Słońce wzniosło się już wysoko, gdy się obudził, podniósł się i rozchylił firanki przy oknie.
Jakież było jego zdumienie i zgorszenie, gdy ujrzał Sinobrodę, przechadzającą się wzdłuż jednej z alei... z karaibem, o którym już słyszał! Był to wysoki muskularny chłop, prawie nagi; puszył się jak paw w obszernym białym płaszczu z bawełnianej materji; na ramionach błyszczały mu złote bransolety, nogi zaś miał obute w rodzaj sandałów skórzanych, rzeczywiście gustownej roboty.
Zbrodnicza para zwolna zbliżała się do okna, za którem ukrywał się gaskończyk.
Na ten widok wdówki, jaśniejącej w świetle uroczego poranku, pięknością i wdziękami, w sercu de Cronstillac‘a zbudziła się nagle prawdziwa miłość... a wraz z nią i męczarnie zazdrości... Przecież musiał być niemym widzem spokojnej i poufałej pogawędki swego bóstwa z jednym z jego trzech posiadaczy; para ta podeszła tak blisko do okna, z którego śledził ich de Cron-