Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/49

Ta strona została przepisana.

— To nie są wcale baśnie! — odparła, ostro.
— Ależ... niepodobna, bym w coś podobnego uwierzył!
— No, no... przyjdzie jeszcze chwila kiedy pan będzie musiał w to uwierzyć... byle ta chwila nie przyszła zapóźno dla pana. W wiele innych rzeczy będziesz pan musiał uwierzyć... przekonasz się naocznie...
— No, to kiedy dowiem się dokładnie tych wszystkich okropności?
— Wtedy, gdy panu powiem, za jaką cenę ofiaruję panu swą rękę.
— Czy to już dziś?
— Tak.
— O której godzinie?
— Dziś wieczorem, o wschodzie księżyca.
— Więc osobiście nie czuje pani do mnie żadnej nienawiści?
Przy tych ostatnich zapytaniach, wyraz twarzy Sinobrodej uległ nagłej zmianie. Spoważniała i posmutniała, jakby dręczyła ją jakaś straszliwa tajemnica, od której zależał również smutny los jej nowego wybrańca. Wreszcie odpowiedziała z powagą i godnością:
— Pyta mnie pan, czy pana nienawidzę?... Nie znamy się jeszcze tak gruntownie, by mogły się między nami nawiązać aż tak silne uczucia... przyjazne, czy wrogie... daleko mi jeszcze do nienawidzenia pana... O ile pana poznałam, jesteś pan niewątpliwie bardzo płodny, bardzo próżny i bardzo zuchwały.
— Pani!...
— Z drugiej strony atoli, robisz wrażenie człowieka dobrego, naprawdę mężnego i... już jestem najmocniej przekonana, że można po panu spodziewać się największych poświęceń... A przytem, jesteś pan ubogi i niepewnego pochodzenia...
— Pani! — obraził się szlachciura — nazwisko de Cronstillac warte jest więcej, niż wszystkie skarby świata i niż niejeden tytuł książęcy!