Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/54

Ta strona została przepisana.

dzie natychmiast!... — Przysyła cię pan Morsis? — zwrócił się do posłańca.
— Tak jest, ojcze — Oto jest list od niego, z którego się dowiesz o wszystkiem.
O. Griffon otworzył list; przeczytawszy go, mocno się zafrasował.
Nagle zawołał:
— Monsieur, żywo — osiodłaj mi zaraz konia!

I po chwili proboszcz wskoczył zręcznie na konia i pomkną} galopem ku Czarciemu Wzgórzu, wciąż drżąc, że przybędzie zapóźno...

Czytelnik przypomina sobie zapewne, jak pułkownik Rulttler zdołał wydobyć się z podziemnego lochu, dzięki żarłoczności żbików i rysiów, które wprost w mgnieniu oka pożarły trupa jego przewodnika. Zbadawszy dobrze ten loch, pułkownik przystąpił do zbadania przepaści i istotnie stwierdził, że będzie mógł w ciągu jakiejś godziny wspiąć się po pionowem uboczu skalnem na sam szczyt tajemniczego Czarciego Wzgórza. Wolał przecież czekać na zachód słońca, chciał bowiem zakraść się do parku już całkowicie zabezpieczony nocnemi ciemnościami. Gdy słońce zapadło wreszcie, pułkownik ruszył w drogę; był to najtrudniejszy jej etap, wśród głazów granitowych potwornych rozmiarów. Mrok gęsty już panował, gdy stanął na szczycie; był, tak wyczerpany i wygłodzony, że runąłby w przepaść omdlały, gdyby nie był na szczęście znalazł u stóp drzew kilku ogromnych orzechów kokosowych; resztkami sił rozbił jeden z nich, jego orzeźwiającem, chłodnem mlekiem ugasił pragnienie, smacznem zaś jądrzem zaspokoił głód.
Posiliwszy się nieco i wypocząwszy, wślizgnął się w zarośla, gdzie dłuższy czas myszkował w różnych kierunkach, aż wreszcie dosłyszał szmer wodospadu i po chwili