Ks. Monmouth uszom własnym nie wierzył.
— Co mówisz? — zawołał. — Ten holender wie już, gdzie ja się ukryłem?
— Tak!
Angelika opisała mężowi całe zajście, szczególnie obszernie opowiadając o szlachetnem męstwie gaskończyka, który, wzięty przez pomyłkę za księcia, zgodził się bez wahania na odgrywanie jego roli, czem go odrazu uratował.
Książę aż się porwał za głowę.
— Co słyszę?... Dał się uprowadzić pod mojem nazwiskiem?!... Przecież te psy Wilhelma, spostrzegłszy swój błąd, zamordują go! Nie, to byłoby plamą na mym honorze... nie pozwolę na to! Natychmiast ruszę sam za nimi w pogoń!!
I wypadł do drugiego pokoju, by się przebrać. Angelika pozostała sama, bliską zemdlenia z trwogi i wzburzenia, gdy nagłe rozległo się kołatanie do bramy, tak gwałtowne, że dosłyszała je nawet pani domu ze swego pawilonu. Po chwili wpadła Miretta, oznajmiając księżnej, że to o. Griffon tak się dobija, przybywając z jakiemiś ważnemi wiadomościami. Angelika natychmiast kazała prosić plebana do salonu. Jednocześnie powrócił jej mąż, tak świetnie przebrany za herszta korsarzy, że najlepiej znający go nie zdołałby go poznać.
— Mój drogi — rzekła Angelika — przybył ten poczciwy Griffon z jakiemiś ważnemi nowinami! Chodźmy go razem przyjąć.
Wyszli do salonu, gdzie oczekiwał na nich misjonarz, blady, wzburzony i przemęczony.
— Za pół godziny wpadną tutaj! — zawołał.
— Kto, ojcze? — spytał syn królewski.
— Ten gaskończyk, kanalja!
— Ach, Jakóbie, wszystko odkryte! — zawołała Angelika, wcale zresztą nie rozumiejąc, co pleban mówi i dlaczego tak szpetnie wyraża się o gaskończyku. —
Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/62
Ta strona została przepisana.