Uciekajmy, póki czas! — dodała, rzucając się w objęcia mniemanego flibusjera.
— Uciekać... którędy... dokąd?!... — załamał ręce duchowny. — Z Czarciego Wzgórza prowadzi tylko jedna droga... a przytem, powiadam wam, że lecą tuż za mną... Ale przedewszystkiem spokoju... jeszcze nie wszystko stracone!
— Mów jaśniej, miły ojcze! — zwróciła się doń Angelika. — Co się stało... co się właściwie dzieje?
— Ten gaskończyk... łotr... zdrajca przeklęty!... Wybacz mi Boże, żem się na tym Judaszu plugawym nie poznał!...
Bodaj ziemia tego nikczemnika pochłonęła!!
— Ale co ty, księżę, wygadujesz? Toż to najszlachetniejszy człowiek pod słońcem! Podał się za mego męża i teraz przyjdzie mu jaszcze ponieść śmierć skrytobójczą za nas.
— A tak, wiem już... podszył się pod nazwisko księcia pana ale, wiecie państwo, w jakim brudnym celu?
— Mów, mów, księże proboszczu... — wyksztusiła Angelika. — Co się dzieje... umieram z trwogi.
— Posłuchajcie mnie tedy — zaczął kapłan — muszę się śpieszyć, bo niebezpieczeństwo za pasem. Dziś rano otrzymałem list od pana Morris, który zawsze uprzedza mnie o wszelkich ważniejszych wypadkach w stolicy wyspy... otóż list ten zawiadamiał mnie, że obok portu zatrzymała się francuska fregata wojenna, z której wysiadł jakiś nieznany pan, wyglądający na wielkiego dostojnika, udał się do gubernatora, a po rozmowie z nim ruszył na czele zbrojnego oddziału ku Czarciemu Wzgórzu... Mają broń, drabiny... niebawem tu będą!
— Boże, Boże, zmiłuj się nad nami! — zawołała Angelika.
— Słuchajcie dalej! Natychmiast pomknąłem tu, co koń wyskoczy, aby was ostrzec, miałem bowiem nadzieję, że wpadnę tu jeszcze przed tym człowiekiem... bo oddział straży gubernatora ma liche konie i posuwa się dość wol-
Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/63
Ta strona została przepisana.