książę Monmonth, wicekról Szkocji i Irlandji.
Żołnierze trzykrotnie powtórzyli ten okrzyk.
— Powiedz mi, drogi panie — spytał go po chwili gaskończyk — czy dużo moich zwolenników wsiadło na pańską fregatę?
— Jedenastu, wasza wysokość.
— Musi im zapewne być ciasno... a i dla pana niewygodnie...
— No, to żołnierze, przyzwyczajeni do obozowego życia.
— Jednakże... czy nie byłoby wygodniej przenieść ich na jaki inny okręt, na fregacie zaś odbyłbym podróż sam z żoną... zwłaszcza, że z pewnych względów wolałbym objawić się najbliższym nawet przyjaciołom dopiero po wylądowaniu na angielskiej ziemi.
Ta chęć konspirowania się nie wydała się p. de Chemerand niczem dziwnem, jednakże począł wyjaśniać mniemanemu księciu, że ma do dyspozycji tylko jeden okręt. Wreszcie gaskończyk cofnął swe żądanie.
Przez jakiś czas gaskończyk i p. de Chemerand w milczeniu posuwali się ku szczytowi urwistego wzgórza; niebawem zbliżyli się doń o tyle, że już mogli rozróżnić wyraźnie mury oraz bramę. Na widok tych fortyfikacyj p. de Chemerand odezwał się:
— Świetne schronienie obrałeś sobie, książę... Przytem pogłoski, jakie rozpuszczałeś o tem wzgórzu przy pomocy swych chytrych powierników nie zachęcały nikogo do węszenia tutaj... dziwne nawet, jak tem pies mógł tu pana wytropić...
— A mówisz pan o moich przyjaciołach: flibusierze, bukanierze i kairaibie? — uśmiechnął się gaskończyk.
— Tak, drogi książę; chętniebym ich poznał, bom już słyszał o ich dzielności, sprycie, a przede wszystkiem o nadzwyczajnem oddaniu dla waszej książęcej wysokości.
— To prawda, jak tylko osiągnę swój cel, wynagrodzę ich po królewsku. Ale... jedno pytanie: skąd w Wersalu odkryto, gdzie ja się ukrywam?
Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/69
Ta strona została przepisana.