Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/77

Ta strona została przepisana.

— Ależ, wysłuchaj mnie drogi panie... — Stul pysk, obwiesiu! Pani, już się pani zdecydowała?
I gaskończyk ruszył ku drzwiom, aby.zawołać de Chemerand’a, gdy młoda kobieta poczęła go błagać:
— Decyduj? się iść z panem... ale... zaczekaj pan chwilę... decyduję się powiedzieć panu o wszystikiem.. Dowiedz się pan, ze flibusier, bukanier i karaib są tą samą osobą!
— Ta znowu zaczynia swoje kawały — wrzasnął gaskonozyk. — Do mnie, panie, de Chemerant!
Nie zdążył jeszcze wypowiedzieć do końca tych słów gdy książę przyskoczył do niego i szepnął:
— To ja jestem księciem Monmonth, mężem tej pani.
Szybkim ruchem wydobył z kieszeni jakiś flakonik i potarł sobie dłoń, jakimś płynem, który w mgnieniu oka przywrócił jej naturalną barwę.
Gaskończyk w lot zrozumiał wszystko...
Na nieszczęście byto już zapóźno... Emisarjusz usłyszał już jego krzyk i wpadł do komnaty z dobytą szpadą.
— Co się stało? — zawołał.
Gaskończyk, nie tracąc przytomności umysłu, odpowiedział:
— Zawołałem pana abyś mi był łaskaw pomóc.
— Ach rozumiem... jedno słowo, wasza wysokość, a eskorta odstawi tego hultaja do więzienia.
— Nie mam własny sposób na ukaranie tego łotra... Przywołałem pana, aby mieć jakiegoś świadka... bo nie chcę, aby mój gniew zadaleko się posunął... zresztą byłeś już pan świadkiem wyrządzonego mi dyshonoru... Teraz ta nędznica usiłuje wykpić się łzami!...
— Wasza wysokość, możesz być święcie pewny mej dyskrecji... nie wątpisz chyba że pojmuję, jaka przepaść dzieli waszą wysokość od tej wiarołomczyni...
— I to jeszcze z kim zdradza? Z mulatem!... Widziałeś pan przecież ich karesy na własne oczy!... Dobrze, żem pana zawołał, bo nie wiem, jeszcze, cobym z tą ladacznicą zrobił!