Gubernator nie okazał żadnego zdziwienia, spojrzał łydko ma przybysza z czerwonemi rękawami z jeszcze żywszem zaciekawieniem.
— A zatem mam zaszczyt gościć u siebie dostojnika, równego książętom krwi królewskiej? — spytał również schylając się przed gaskończykiem w ukłonie.
— Nie mam upoważnienia do odpowiedzi na pańskie pytonie, panie baranie — wtrącił się de Cronstillac.
Gubernator poczuł jeszcze żywszy szacunek dla nieznajomego.
— Rozumiem, panie wicehrabio... A zatem, może pan będzie łaskaw zapytać dostojnego gościa, czy raczy przyjąć łaskawie śniadanie w mym skromnym domu.
P. de Chemerant, zgodnie z etykietą, obowiązującą wobec najwyższych dostojników, powtórzył to pytanie rzekomemu księciu, który jednak wielce grzecznie wymówił się znużeniem, oświadczając, że chętnie zje co później sam, w przeznaczonym dla siebie pokoju.
P. de Chemerant szepnął baronowi kilka słów, poczem ten ostatni zaprowadził gaskończyka do pięknego pokoju. De Cronstillac poprosił jeszcze barona, by kazał tam przenieść wielki kosz karaibski, przyniesiony przez żołnierzy; zawierał on niezbyt bogaty ubiór naszego bohatera. Kosztowności ks. Monmouth dawno już odpłynęły wraz z nim na Kamelonie.
P. de Chemerant asystował przy przenoszeniu kosza.
— Ktoby pomyślał, patrząc na tę barbarzyńską plecionkę, że mieszczą się w niej kosztowności i zastawy stołowe przeszło trzech miljonów liwrów wartości! — zauważył mimochodem de Cronstillac.
— Co za nieroztropność, wasza książęca mość! — przeraził się de Chemerant. — Gwardzistom można wprawdzie ufać, lecz...
— Nie mieli pojęcia, jakie skarby dźwigają, to też można im było ufać...
Obaj roześmieli się.
Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/90
Ta strona została przepisana.