— Do jutra — odparł gaskończyk.
Oficer wprowadził go pod pokład, otworzył przed nim drzwi pięknej kajuty, rzęsiście oświetlonej i rzekł:
— Oto kajuta waszej wysokości... przylegają do niej z obu stron jeszcze dwie mniejsze.
— Doskonale, drogi panie! Teraz rozkazuję, aby nikt nie przychodził do mnie bez wezwania. Słyszy pan: nikt... przywiązuję do tego wielką wagę!
— Rozkaz, wasza wysokość!
W pół godziny zaledwie po przybyciu gaskończyka na pokład, „Fulminante“ rozwinęła żagle. De Cronstillac spał spokojnie, licząc, że w jakiś sposób wybrnie z sytuacji.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Była już dziesiąta rano; wicher był dość ostry i morze falowało silnie, pogoda jednak była wspaniała i okręt szybko oddalał się od Martyniki; na horyzoncie nie widać było kawałka lądu.
Nagle uwagę dyżurnego oficera zwrócił dość znacznych rozmiarów trójmasztowiec, oddalony mniej więcej o dwa wystrzały armatnie, zdający się płynąć dokładnie w tym samym kierunku, co fregata, którą przewyższał szybkością, mimo mniejszej ilości żagli. Na samym krańcu widnokręgu zamajaczył jeszcze jeden statek, prawie niewidoczny jeszcze, też płynący jakby za trójmasztowcem. Oficer zaniepokoił się nieco i baczniej począł wypatrywać morze przez lunetę...
— Nagle na pokładzie pojawił się mężczyzna, lat około pięćdziesięciu, wysoki i atletycznej budowy, o rudych włosach i brodzie, ciemnej cery i jasno niebieskich oczach; odziany był w skórzany kaftan, bufiaste spodnie i wysokie buty z brunatnej skóry. Był to lord Perey Mortinier, jeden z większych panów Szkocji, znany ze swego przywiązania do lorda Monmouth, przytem zaś znany zabijaka. Temperament miał tak ruchliwy i niespokojny, że chwili nie mógł ustać spokojnie.