Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/97

Ta strona została przepisana.

Ze dwadzieścia razy chyba stawał «pod drzwiami kajuty gaiskońazyka, nadsłuchując i wypytując wszystkich, czy go książę nie wzywa, lecz daremnie. Nap różno też ¡błagał oficera, by zawiadomił księcia, że jego najlepszy druh i stary towarzysz broni pragnie rzucić mu się do nóg; rozkazy rzekomego księcia wykonywano ze ślepą dokładnością. W ten sposób mógł on zyskać na czasie.
Po chwili zjawił się na pokładzie p. de Chemerant z miną triumfatora. Lord Mortinier rzucił się ku niemu.
— Kiedyż książę nas przyjmie... kiedyż dowiem się, o której godzinie nas powita? — zawołał.
— Chwilowo jego wysokość jest tak zmęczony, że zabronił wpuszczać kogokolwiek do swej kajuty.
— Stoję, jak na rozżarzonych węglach — mówił Mortinier. — Nigdybym sobie nie darował, gdybym dziś nie wziął pierwszy w objęcia naszego Jakóba i nie ucałował jego monarszej ręki! Niedawno wraz z mym najlepszym przyjacielem, lordem Wudley‘em, zapytywaliśmy się jeden drugiego, czy nam sił starczy do zniesienia chwili, w której ujrzymy tego bohatera, którego od lat pięciu opłakiwaliśmy, jako straconego!
— Książę miał słuszność — pomyślał de Chemerant — to już nie przywiązanie, a szał jakiś. No, ale tem lepiej... z takimi junakami można dać radę i temu holenderskiemu gburowi.
W tejże chwili ukazał się na pokładzie lord Wudley — też chłop na schwał, wzrostem i szerokością barów równy swemu przyjacielowi — Był to ciemny brunet, zlekka już szpakowaty.
— Co słychać, Percy? — spytał kamrata lord Wudley.
— Nieprawdaż? czyż jest na świecie rycerz i wódz, któregoby można porównać z naszym Jakóbem?
— Ho, ho! nasi szkoci rozsiekaliby na sztuki każdego, ktoby poważył się coś podobnego twierdzić! — zawołał zapytany, poczem zwrócił się do p. de Chemerant:
— Och, więc pan dostąpił szczęścia poznania go... i pan