Pan Achilles wszedł do buduaru żony z taką miną, jakby mu się udało canajmniej z dziesięciu klijentów okpić.
— Heloizo! — zawołał już od progu — jutro na obiedzie będziemy mieli gościa... ale to takiego, że, jak to mówią, trzebaby dla niego cały nowy serwis sprawić!
— Któż to taki, Achillesie?
— Najelegantszy modniś Paryża, bałamut wszystkich dam z St. Germain[1], największy hultaj świata, który jest per ty z największymi panami, człowiek ze znakomitej, starej rodzimy, o olbrzymich stosunkach, nadzwyczaj zręczny i szczęśliwy. Niema chyba kobiety, któraby się oparła temu lowelasowi. Znasz Julję — Julję z Theatre de France — nikt przecież nie mógł z nią dojść do ładu — ani najpiękniejsze lwy salonowe, ani najbogatsi krezusi: a on tylko skinął i Julka odrazu padła w jego objęcia. Zobaczysz, co to za niezwykły człowiek.
— Ależ powiedz wreszcie nazwisko tego Don-Juana — któż to jest?
— A dowiesz się później!... Był wobec mnie bardzo grzeczny... ty zaś, spodziewam się, zaraz zaczniesz wdzięczyć się do niego... Poznałem go u mego przyjaciela (to sławo wymówił z naciskiem), mecenasa Roupi-Gobillon‘a i, jak sądzę, ten nasz Don-Juan, jak dobrze go nazwałaś, może mi pomóc w zrobieniu karjery deputowanego; Roupi-Gobillon bardzo go szanuje, a wiesz przecież o znaczeniu politycznem Roupi-Gobilloin‘a. To człowiek bardzo szczęśliwy, wszystko mu się udaje, czegoby się podjął — a jaki zręczny! Pyszny byłby z niego dyplomata!
— Co za niedorzeczny pomysł, żeby nudzić mnie przy dzieciach podobnemi historjami, to bardzo zły przykład — przerwała mu z niezadowoleniem żona, która nic złego nie widziała w jego wyrażeniach o panu de Montal, jako o Don-Juanie, lecz która znudziła się odrazu, spostrzega-
- ↑ Arystokratyczna dzielnica Paryża.