Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/108

Ta strona została przepisana.

skliwie piani Heloiza. — Od samego urodzenia tylko smutek mi przynosi.
Pani bankierowa przygryzła usta; odrazu zorientowała się, jaką powiedziała niestosowność.
Rysy pana Achillesa Dunoyer nabrały nieprzyjemnego wyrazu; spojrzał gniewnie na żonę i rzekł z goryczą:
— Życzę ci, żebyś częściej skarżyła się na urodzenie twojej córki — te ostatnie dwa wyrazy wymówił z na ciskiem. — Lepiejbyś doprawdy milczała o takich rzeczach.
Pani Dunoyer obrażona i chcąc nieco osiodłać zbyt już pozwalającego sobie męża, rzekła dość niegrzecznie:
— Będę mówiła, co mi się podoba, i chyba mi nie zabronisz!
— A ja ci powiadam, że są rzeczy, o których lepiej trzymać język za zębami... czy mnie rozumiesz?
— Papo, nie krzycz na mamę! — zawołała Klementyna, rzucając się ojcu na szyję.
— A ja powiadam, mój panie — rzuciła się pani Dunoyer, zaczerwieniona od gniewu — że kiedy kto co toleruje, musi mieć swoje wyrachowania, no, zrozumiałeś?
— Słuchaj... gdyby nie obecność dzieci, potrafiłbym obejść się z tobą tak, jak na to zasługujesz!
— I ja z tobą tak samo, powiedziałabym ci rzeczy niekoniecznie przyjemne, o których sam zresztą już wiesz; wiesz też dobrze, że się ciebie zgoła nie boję!
Miss Hubert podniosła się i rzekła swym pannom z zimną ironją:
— No, chodźmy, panny, bo papa i mama chcą ze sobą pomówić.
— Dobrze, dobrze, miss Hubert, wyprowadź je! — zawołał pan Dunoyer, gwałtownym krokiem chodząc po pokoju.
Obie panny wyszły wraz z nadętą pogardliwie mentorką.
Gdy drzwi zamknęły się, pan Dunoyer zawołał z oburzeniem:
— Czyż nie wstydzisz się doprowadzać mnie przy dzie-