Gdyby Teresa nie była tak zajęta swym René’m, słowa te możeby obudziły w niej ciekawość. Pomiędzy ludźmi, których napotykała w salonie matki, albo na balach, na które ją niekiedy zaprowadzano, nie było ani jednego, któryby jej przypominał bohatera poematu Byrona. Miała ona gust zbyt wybredny, zbyt delikatny, imaginację zbyt wymagającą, by mogła ujrzeć Dom Juana w pierwszym lepszym napotkanym modnisiu. Przytem wpływ na René’go był teraz wszechwładny; jeżeli Teresa nawet przyoblekała pana De Montal — Don Juana, jak go nazywał pan Achilles — w najczarowniejsze wdzięki, to blady René zawsze był dla niej bardziej zajmujący. Chwilami wprost złorzeczyła natrętnikowi, który ma zakłócić słodką jej miłość z bratem Amelji i przyrzekła sobie nawet, że wykręci się od obecności na nudnym proszonym obiedzie, na którym główną osobą ma być Don Juan — de Montal.
Teresa nigdy nie zachwycała się bardziej René’m, niż tego samotnego wieczoru, nigdy nie marzyła piękniej o miłości w cichem ustroniu, nigdy jej urojony ideał nie przybierał form rzeczywistszych — i nigdy fantazja wielkiego poety nie wywołała równie głębokich uczuć.
Gdyby nie lękać się rozwijania uroku czystej miłości, niegodnem wyrażeniem rzecby można, że nigdy René nie był szczęśliwszy, bo po długich myślach o swym ideale, serce Teresy ścisnęło się boleśnie, jakby popełniła wobec tego ideału jakiś ciężki występek.
Młoda dziewczyna oparła czoło o sofę; rozpalona jej twarz była zalana łzami, gdy wtem usłyszała pukanie do drzwi. Pogrążona w czytaniu, zapomniała która godzina, aż nadeszła już prawie północ.
Klementyna wraz z miss Hubert powracały już z widowiska.
Słysząc pukanie, które przebudziło ją z dumania, Teresa zmieszała się tak mocno, jakby to René był ukryty
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/123
Ta strona została przepisana.