Przed rozpoczęciem dalszego ciągu opowiadania, musimy czytelnikom przedstawić jeszcze jedną osobę: markiza de Beauregard, owego markiza de Beaoregard, który tak nieosobliwe zrobił wrażenie na księdzu de Keronëllen.
Osobistość tego panicza tembardziej zasługuje na szerszy opis, że stanowi on żywe zaprzeczenie teoryj o oszczędności i drobiazgowości, tak ulubionych w naszej epoce.
Według własnej, oryginalnej koncepcji markiza, człowiek porządny powinien żyć, albo, jak maharadża, wyrażając szlachetną pogardę dla szlachetnego kruszcu rozrzucaniem go na prawo i na lewo, albo, jak łapserdak z Murais[1]. Najgorszą i najnikczemniejszą — powiadał — jest pomierność, pośredniość. Skoro kto postanowił zrujnować się na amen, powinien w sposób wspaniały, prawdziwie wytworny, a przedewszystkiem szybko. Wielu widziałem tchórzów — zwykł mawiać — nie znam atoli nikogo podlejszego nad tych, co oglądają się za siebie, kłopoczą się o to, co mają przed sobą i lękają się zaczętego już boju z przeznaczeniem.
- ↑ Murais (dosł: Bagniska), albo Temple: jedna z najstarszych i najuboższych dzielnic Paryża