Żeby się podobać niewinnej kreolce, markiz rozwinął tyle dowcipu i zalotności, że mógłby niemi podbić serce dwudziestu najbardziej doświadczonych paryżanek. Mimo atoli pozorów Dom Juana, zakochał się do szaleństwa w Dolores i dzień jego ślubu z nią był chyba najpiękniejszym. dniem w jego szczęśliwcem i wesołem życiu.
Przy boku swej narzeczonej markiz zgoła zapomniał, że żeni się dla interesu i o interesach wogóle; intercyzę podpisał, jak ślepo zakochany wielki pan, zgoła nie czytając. Można się domyślać, jakiemi epitetami darzył swego teścia: nazywał go nieinaczej, jak huronem, irokezem[1], czerwonoskórym niedźwiedziem etc.
Teść Pablo był to niesłychany flegmatyk; wyposażył hojnie córkę w sto kilkadziesiąt tysięcy hektarów dziewiczego lasu w Texas[2], nad brzegami jeziora Yamabyloyekawee — wzamian za to, markiz, uniesiony miłością, zapisał pięknej Dolores w intercyzie 400.000 franków.
Na mocy intercyzy, podpisanej z zamkniętemi oczyma przez markiza, teść Pablo, ów huron, irokez, czerwono-skóry niedźwiedź, aż żądał przy odjeździe zięcia pięciu tysięcy luidorów, płatnych wekslami, mających pokryć koszta wykarczowania lasów i założenia nadowem, o trudnej do wydrukowania nazwie jeziorem, osady, mającej nosić pompatyczne miano Bauregardeville.
Wszystkie piękne marzenia markiza o wzbogaceniu się za Atlantykiem, zakończyły się dlań powrotem do Paryża ze stu tysiącami mniej w kieszeni (nie licząc owego zapisu), z żoną i z perspektywą Beauvegardeville’u w dalekich mgłach wspaniałego jeziora Yamabylvekawee.