Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/143

Ta strona została przepisana.

— Pochlebco! Ale widzę, że masz minę naprawdę zadowoloną.
— Masz rację... ale, powiem ci szczerze, że ta podstarzała kusicielka nic mnie nie obchodził.. Ale, powiedz mi, markizie, na ile oceniają majątek tego Achillesa Dunoyer‘a?
— Nie mogę powiedzieć z całą pewnością, ale wiem napewno, że już jego ojciec zbił przeszło cztery miljony... no, a ten mógł do tego tylko dodać. Sama Helvira wniosła mu z miljon.
— Ładna sumka! A ten stary dusigrosz ma tylko dwie córki.
Markiz uśmiechnął się.
— No, tak, niezły kęs — pytanie tylko, czy którą wydadzą za ciebie. Będą się szczycili twoją znajomością, bo dla ludzi tego gatunku znajomość z takimi, jak my, dużo znaczy, będą cię zapraszali na obiady i przyjęcia, może będziesz korzystał z wdzięków tej nienajnowszej Helviry, może ci też pożyczą ze dwieście, albo ze trzysta luidorów na odnowienie mieszkania, ale nie licz, żeby wydał za ciebie którą z córek.
— Być może, że i nie dadzą, ale któż mi broni postąpić z panną tak, jak on i jego rodzic postępowali z cudziemi pieniędzmi.
Markiz roześmiał się jeszcze głośniej.
— A, to co inego, mój drogi, to co innego! Zamierzasz tedy wykraść pannę Dunoyer — to myśl zgoła niezła, chwalebna nawet. Teraz raptusy[1] coraz rzadsze i panny, zwłaszcza z bankierskich domów, gotowe myśleć, że to zbrodnia, zdarzająca się tylko w romansach co może te śliczne aniołeczki zgoła zdemoralizować. Znakomicie, wykradaj!

— Posłuchaj mnie jeszcze, markizie i oddaj swemu uczniowi tę sprawiedliwość, że zawsze daję ci dowody,

  1. Z łacińskiego: raptus pnellae — porwanie panny.