Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/144

Ta strona została przepisana.

zaufania... Przyznam ci się szczerze, że nie dalej, jak przed paru dniami Julja...
— Odrzuciła twe oświadczyny?!
— Jakto... skąd o tem wiesz?... — zapytał pan de Montal, blednąc.
— Wczoraj na operze o niczem więcej nie mówiono. Moja mała Flora trąbiła każdemu, że ciotka Sauvageot krzyczy na cale gardło, żeś chciał wprządz w jarzmo jej siostrzenicę. Wprządz w jarzmo — co za wyrażenie! Jako twój przyjaciel, puściłem tę dziką plotkę mimo uszu... nawet nie chcę i myśleć o możliwości podobnej hańby. Ale powróćmy do panny Dunoyer — wolę rozmawiać już o tem.
— Masz rację, markizie. Przed trzema tygodniami byłem po raz pierwszy na proszonym obiedzie u tego dusigrosza.
— No i co? Jakże się jego córka przedstawia?... Zapewne coś okrutnie pospolitego... zwyczajna sobie mieszczka, z pretensjami może na kurtyzanę, za przykładem tej swojej czarującej mamusi?
Pan de Montal powstał, wydobył z biurka portret i rzeki, pokazując go markizowi:
— No, cóż powiesz o tej fugurze?... Zwyczajna sobie mieszczka, co?
Markiz zdumiał się lekko.
— Ależ zachwycająca!... Trochę może za cierpki wyraz twarzy...
— Ale cóż to za kobieta... czyżby to ta... panna... bankierówna?...
— Nie. To moja prababka, wicehrabina de Montal — jedna z najpiękniejszych kobiet swojej epoki... Zmarła w dwudziestym ósmym roku życia... życia, które było jednym romansem ze straszliwem tragicznem zakończeniem. Lekkomyślność jej, że nie powiem więcej, sprowadziła wielkie nieszczęścia na całą familję... Spójrz, jaka piękna — a była przyczyną tragicznej śmierci mego pradzia-