Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/160

Ta strona została przepisana.

— Na honor, panowie — rzekł wesoło Ewin — jako Bretończyk, gotów jestem wszystkiemu wierzyć.
— I bardzo słusznie — odpowiedział przyjaźnie markiz — pańska szczerość i nam się udziela i dlatego, pozwolisz, że będziemy kontynuowali zaczętą rozmowę.
— Ależ, markizie... zaoponował pan de Montal, lękają się złego wrażenia, jakie rozmowa, w guście dotychczas prowadzonym, może sprawić na przybyszu.
— Alboż będziemy co złego mówili? — zdziwił się markiz, domyślając się, o co gospodarzowi chodzi. — No, jak się panu podoba nasz Paryż... czy jego widok odpowiedział pańskim oczekiwaniom? Czy jego szataństwa za godne siebie i jego uważasz?
— W rzeczy samej, panie, we wszystkiem zgadzam się z panem i, podobnie, jak ty, lękam się rozmowy na ten temat.
— Masz pan słuszność, wybacz pan więc, że będę mówił dalej z moimi przyjaciółmi, a i pan chyba będzie łaskaw przyłączyć się do naszej rozmowy, choć mało cię to wszystko będzie obchodziło... bo głównym przedmiotem będą kobiety... najzłudniejsze zalotnice pod słońcem...
— A więc na tem przyjęciu będą i kobiety! — zawołał des Roches.
— Kapitan udaje cnotliwie zdziwionego... przymawia mi, że przecież jestem już żonaty — rzekł poufale markiz do Ewina. — A propos, jeżeli pan będziesz tak łaskaw, to pozwolę sobie przedstawić pana mojej żonie, przyjmuje co środa.
— Ależ, panie... — odpowiedział Ewin nieśmiało, kłaniając się.
— Czuję się w obowiązku uprzedzić pana, że markiza ma dopiero osiemnaście lat i jest piękna, jak anioł; tylko pilnuj się, żebyś się w niej nie zakochał, bo doprowadzisz do pasji kapitana, wściekłego, jak tygrys, który kocha się w niej namiętnie, choć się z tem kryje.
— Niech pan nie wierzy markizowi! Przecież on tylko