najświetniejsza kolacja straciłaby swój urok. Tak, trzy tu ostatnio wymienione, zawsze są niezbędne: Serpentina z powodu ¡siwego dowcipu, Klaryssa Harlowe, z powodu swej niefrasobliwej wesołości i głupoty, a ta grecka piękność, jako uosobienie wdzięku — w towarzystwie takich trzech gracyj, trudno doprawdy o nudy. Co do panny Róży, będącą moją własnością i dzielącą me... serce ze swą siostrą Herminją, to obydwie są głupie, jak kuropatwy, ale to nic nie szkodzi — i głupota bywa czasem zabawna.
— A z mężczyzn, markizie?
— Z mężczyzn... obecni posiadacze tych dam — Saint-Luce — adorator Serpentiny, Beaudricourt — greckiej piękności, lord Fitz-Gerald — Klaryssy Harlowe; prócz tego: major Brown, książę de la Cerda, książę Castelli — cudzoziemcy, no i koniec. Ach... zapomniałem o panu Flores, amerykaninie, krewnym mojej żony, młodym irokezie, który zaczyna się otrzaskiwać ze światem... ale, słowo daję, dopiero ten dzikolud oczy wytrzeszczy!
— Podobnie zresztą jak i ja, panie markizie — wesoło wtrącił Ewin.
— Ależ bynajmniej, panie baronie — odpowiedział przyjaźnie król złotej młodzieży — przecież twój kuzyn wytłumaczy ci wszystko, będziesz tylko patrzał i słuchał, co innego, że będziesz nieźle olśniony.
Markiz, podniósłszy, się po tylu słowach, rzekł do gospodarza:
— A zatem, o wpół do ósmej, zgoda, panowie?
— A gdzie, markizie?
— W Pierre Cancale[1], gdzie chcecie, aby żonaty mógł spędzać wieczory?
Poczem dodał, zwracając się do Ewina:
— Ach, jakże nędznego nabierze pan wyobrażenia o naszych kawalerskich spelunkach! Co za szkoda, że nie można w ciągu kilku godzin sprowadzić z Londynu całego Cla-
- ↑ Dosłownie: skała.