vendon-Hotel’u... słów daję, daleko nam jeszcze do Londynu, do angielskiego komfortu... Spodziewam się jednakże, że będzie miał pan trochę pobłażliwości... zato udzielę panu pełnej satysfakcji, przedstawiając się markizie de Bauregard. No, do widzenia, Montal... ale, dokąd to śpieszysz, kapitanie? Czy pozwolisz, abym wyszedł wraz z tobą?
— Umówiłem się z Saint-Luce na partyjkę — odpowiedział des Roches.
— No, to idę z tobą — odrzekł markiz, poczem, ukłoniwszy się Ewinowi, wyszedł wraz z panem des Roches.
— No, jak ci się podoba markiz? — zapytał hrabia kuzyna po ich wyjściu?
— Dużo słyszałem od mego nieboszczyka ojca o dawnych panach z czasów naszych wielkich królów, o ich dworności, wykwintności, o ich dowcipie i manierze odnoszenia się do żon; pan de Beauregard robi wrażenie ich żywego portretu. Co za wspaniałość, co za maniery, a zarazem humor!...
— Czy wiesz, że on przed trzema godzinami zabił przeciwnika w pojedynku?
— On, co?... — przeraził się Ewin — i dziś wydaje kolację? — Ale wiesz co? — dodał po chwili — to też w guście naszych pradziadów...
— No... wiem, że dziś to rzeczywiście niezupełnie stosowne, ale, trzeba uwzględnić markiza: oficer, którego zabił, był wogóle niecierpiany — był to dzielny, acz dziki fechtmistrz, przytem gbur, nieludzki — parę osób najniewinniej w świecie pomordował i nikt go nie żałuje — owszem, są i tacy, co sławią markiza, że uwolnił Paryż i armję od tego grubjanina. Mimo tego wszystkiego... jednak ten wieczór rzeczywiście, dziko wygląda; markiz mówił przecież, że ma jakąś głębszą przyczynę wydawania go i gorąco nas wszystkich prosił, abyśmy zaszczycili go swą obecnością...
— I ja muszę być... dałem słowo — rzekł Ewin, z pewnem zakłopotaniem.
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/164
Ta strona została przepisana.