Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/167

Ta strona została przepisana.

Ewin do tej pary wszystkiego słuchał spokojnie, wyszedłszy jednak, uczuł, że świeże powietrze dobrze mu zrobi. To, co słyszał, poprostu wprawiło go w zawrót głowy: zwłaszcza przedmiotem jego zdumienia był ów markiz, tak dobrze wychowany, tak wesoły, talk żartobliwy — a jednocześnie — człowiek, który przed trzema godzinami popełnił z zimną krwią zabójstwo — choćby w pojedynku, ale zawsze zabójstwo. Szczególne sprzeczności w tym człowieku czyniły go dla niedoświadczonego młodzieńca jakąś osobliwością natury.
Ten markiz mówił o swej żonie i kochankach; mówił z jednakową obojętnością. Ewin słyszał wprawdzie, że taki był obyczaj „dawnych, wielkich panów“, ale jakoś nie mógł tego skojarzyć z serdecznością markiza wobec choćby jego samego. Ten człowiek, tak uprzejmy i wylany, a zarazom pełen lekceważenia i obojętności dla najbliższych, zdawałoby się, sobie istot, o tak świetnych manierach, a jednocześnie tak moralnie przewrotny, wzbudzał w Ewinie niemałą poprostu obawę, a zarazem podziw: niedawno nazwał go człowiekiem, jakby z innej epoki, epoki posągowych postaci. Pan de Montal wydał mu się bliższym, czuł doń szczerą sympatję, uważając go za otwartego i uprzejmego, choć nieco lekkomyślnego panicza.
Trzeba umieć samemu uprzytomnić sobie, jak Ewin przeszedł przez tę pierwszą próbę w paryskim świecie; jego stały, pewny charakter, zdrowy rozsądek i tak zorjentowały się we wszystkiem.
Rozum Ewina, który samotność poczynała nieco nadwątlać, odzyskiwał całą swą sprawność już w miarę, jak się oddalał od Treff-Hartlogu i wszystkie niebezpieczne rojenia i przesądy starej ojczyzny galijskich czarowników traciły nad nim moc swoją.
A już od chwili, gdy się znalazł w Paryżu, odrazu począł się doskonale orjentować; niezdrowe jego marzenia rozpraszały się stopniowo, aż po paru dniach począł uśmie-